2
To tylko moja wyobraźnia

  Kiedy biegnę mam wrażenie, że moje stopy nie dotykają ziemi. Unosi mnie wiatr, który niesie również ogłuszającą ciszę. Tonę w niej i pragnę się wydostać. To, co zobaczyłam… Nie. Nie może istnieć. To coś... po prostu nie może istnieć.
  Bestie są tylko w bajkach. Stworzone przez wyobraźnie. Nierealne.
  A jednak… wciąż mam przed oczami jego kły i jarzące się błękitem ślepia.
  Muszę się uspokoić. Głęboki oddech. Wydech. Wdech. Wydech. I nagle uderza we mnie dźwięk syren. W końcu zatrzymuję się, aby uspokoić swoje zbyt szybko bijące serce. Czuję się, jakbym miała w głowie młot pneumatyczny. Opieram się dłońmi o uda i przez chwilę stoję tak, dając sobie chwilę wytchnienia.
  Po chwili unoszę głowę do góry, by zobaczyć sznur samochodów wjeżdżających na otwartą już ulicę. Zaciskam pięści i po raz ostatni oglądam się za siebie. Widzę tylko ciemność.
  Na drżących nogach kieruję się w stronę komisariatu. Jestem świadoma tego, że nikt nie uwierzy mi w istnienie Bestii. Sama nie wiem, czy sobie ufać. To, co zobaczyłam mogło być wytworem mojej wyobraźni… albo efektem szoku. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co zrobię.
  Na szczęście daleko nie muszę iść i po paru minutach widzę szary, oszklony budynek. W moim sercu od razu rodzi się spokój i poczucie bezpieczeństwa.
  Nie zastanawiając się, co powiem, wchodzę do środka jak huragan. Od razu kieruję się do okienka po prawej stronie. Za szybą widzę drobną kobietę, która skrobie coś na kartce. Jej blond włosy są spięte w ciasny kok, przez co jej twarz jest nienaturalnie naciągnięta.
  - Przepraszam! – krzyczę, ledwo łapiąc  oddech. Policjantka leniwie podnosi głowę, by na mnie spojrzeć. Ma mętne oczy, przez które wygląda jakby była na kacu – Napadli mnie – tłumaczę już ciszej – Jeden z nich chciał mnie postrzelić i…
  - Spokojnie – unosi dłoń, dając mi do zrozumienia, żebym na chwilę przestała mówić. Zdezorientowana, milknę. Kobieta zapisuje coś w swoim notesie i ponownie zaszczyca mnie spojrzeniem – Za chwilkę do pani ktoś przyjdzie. Proszę zaczekać – wskazuje mi miejsce, w którym jest kilka krzesełek i biurko. Zaskoczona i już nieco poddenerwowana, mówię:
  - Żartuje pani? Mówię, że zostałam napadnięta, a pani każe mi poczekać? – opieram dłonie o ladę i wbijam w nią mordercze spojrzenie – Chcę z kimś porozmawiać!
  Policjantka widząc moją determinacje, chwyta słuchawkę telefonu, mówi coś po cichu, odkłada ją i wraca do swojej ,,roboty’’.
  Normalnie ręce opadają. I to dosłownie. Cofam się i staram nie wybuchnąć krzykiem. I w tym momencie otwierają się drzwi po lewej stronie. Wychodzi z nich postawny mężczyzna o blond włosach i wielkich, piwnych oczach. Otwieram już usta, aby coś powiedzieć, jednak mężczyzna uprzedza mnie:
  - Proszę za mną – milczę i idę za nim. Znajdujemy się w długim korytarzu. Jest tu kilka pokoi, ale jeden, który ma odsłonięte żaluzję, przyciąga moją uwagę. Widziałam coś takiego tylko w filmach. Chyba to ,, pokój przesłuchań’’. Skręcamy w prawo i widzę wielkie pomieszczenie, a w nim kilka biurek wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Jest tu ogromny harmider i zamieszanie. Domyślam się, że spowodował je wypadek, przez który znalazłam się w niebezpieczeństwie.
  - Niech pani usiądzie i opowie co się stało – zachęca i gestem dłoni wskazuje na krzesło obok, jak już zdążyłam się domyślić, jego biurka.
  - Byłam niedaleko portu i zobaczyłam kilku mężczyzn pakujących skrzynie do kontenera – policjant unosi brew – Tak, kontenera – powtarzam nie spuszczając z niego wzroku – Jeden z nich upuścił skrzynię… Było tam pełno broni – cofam się myślami do tamtego momentu. Wydarzył się dość niedawno, więc nie mam z tym problemu – Mój telefon zadzwonił… Usłyszeli go i… - napełniam moje płuca świeżym powietrzem. Powiedz wszystko – Próbowali mnie zastrzelić, ale coś ich powstrzymało. Ścigał mnie, aż w końcu się przewróciłam i… - mój wzrok sięga gdzieś w dal. Oczyma wyobraźni znów widzę jego przerażające oczy. Moja usta zaczynają drżeć i nie mogę wydusić z siebie tego przeklętego słowa.
  - Kto panią ścigał? – policjant w końcu odzywa się. Niestety ja znajduję się teraz w ciemnej uliczce i oddzielają mnie sekundy od śmiertelnego ciosu – Czy wie pani kto to był? – próbuje przywrócić mnie do rzeczywistości, jednak sama nie wiem, czy jest ona realna.
  - Bestia – wyszeptuję i patrzę na jego reakcje.
  Na początku ma kamienną twarz, ale widzę cień przemykający z prędkością światła, który, o dziwo zauważam. Nie wierzy mi. Po prostu go rozśmieszyłam.
  - Proszę to sprawdzić. Jeśli szybko zareagujecie oni… może jeszcze tam będą – wstaję i zaczynam energicznie wymachiwać dłońmi – Wiem, co widziałam. Oni tam są. On tam jest – ostatnie zdanie wymawiam dobitnie i z całą energią na jaką mnie dziś jeszcze stać.
  Mężczyzna cicho wzdycha i notuje coś w zeszycie.
  - Proszę najpierw wypełnić odpowiednie dokumenty, a my… 
  - Jeśli teraz ruszycie, złapiecie ich – mówię już nieco spokojniej.
  - Dobrze – patrzy na mnie tak, jakby ufał mojemu każdemu słowu. Jednak wiem, że tak nie jest – Sprawdzimy to, a pani zostanie tutaj, dobrze? – zaciska mocno szczękę i widzę, że nie zaakceptuje sprzeciwu. Kiwam pokornie głową i siadam ponownie na krześle.
  W głowie mam tylko jedno. Jeśli on naprawdę istnieje, złapią go. 
***
  Wychodzę z komisariatu pełna gniewu i bezsilności. Nie znaleźli go. Co gorsza, nic nie znaleźli. Mówiłam im, że dowodem jest moja torebka, ale nie zaskoczył mnie już fakt, że jej tam nie było.
  W tej chwili myślę, że wzmianka o Bestii była błędem. Dziwię się, że nie skierowali mnie do psychiatry albo nie zamknęli w celi. W sumie nie mieli podstaw, alkomat nic nie wykazał i nie udowodniono mi, że kłamię. Przynajmniej w kwestii napadu. Nie wiem, co myślą o tej sprawie, ani czy moje zeznania się im przydadzą. Myślę, że po prostu mnie oleją.
  Idę powoli, obijając się o ludzi, którzy patrzą na mnie dziwnie. Mają powód. Kuleję przez mój złamany obcas, a sukienka wygląda, jak po bardzo nieudanej imprezie. A włosy? One od samego początku były w nienajlepszym stanie.
  Kiedy ponownie znajduję się w windzie, a drzwi otwierają się… zdaję sobie sprawę, że nie mam klucza od mieszkania, który jest… w torebce.
  Już całkiem opadła z sił, wzdycham głośno i kieruję się w stronę mojego mieszkania. Staję jak wryta, gdy widzę zawieszoną na klamce czarną torebkę. Od razu oglądam się dookoła, czy nie ma tu nikogo podejrzanego. Szybko chwytam ją w drżące dłonie i odwracam się na pięcie, aby zapukać do drzwi mojej sąsiadki.
  Po paru minutach widzę jej promienną twarz.
  - Adrianna! I jak ci poszło? – pyta zaciekawiona. Mam ochotę odpowiedzieć, że na pewno bym dostała 5, ale niestety przeszkodziła mi pewna Bestia.
  - Dobrze – silę się na kłamstwo – Wie może pani, czy ktoś tutaj był? – przechodzę do rzeczy. Pani Maria powinna zostać szpiegiem. Wie wszystko o wszystkich. Nawet o moich egzaminach. Nadal nie wiem jakim cudem.
  - Nie. Nie widziałam nikogo – kręci przecząco głową – A czy coś się stało? – przygląda się uważnie moim włosom.
  - Wszystko w porządku. To przez wiatr – tłumaczę głupio, żegnam się i szukam klucza, aby wejść do swojego mieszkania.
  Gdy przekraczam jego próg, upuszczam torbę na ziemi i dopada mnie fala, na którą tak długo czekałam.
  Łzy wylewają się jedna po drugiej i nie wiem, czy te źródło kiedykolwiek wyschnie. Na razie się na to nie zapowiada. Powolnym krokiem kieruję się w stronę łazienki. Biorę długi, gorący prysznic, przez który prawie zasypiam. Zmywam z siebie strach i szok, który towarzyszy mi od kiedy je ujrzałam. Te oczy. Błękitne, przerażające oczy. Pozwalam by wrzątek bił moją skórę do czerwoności. Łzy mieszają się z wodą i spływają powoli po moim ciele.
  Gdy wychodzę, czuje się nieco lepiej. Jednak wiem, że dzisiejsze wydarzenie nigdy nie da mi spokoju. Albo ta Bestia istnieje. Albo zwariowałam. I naprawdę nie wiem, co jest gorsze.
***
  Promienie słońca budzą mnie. Mruczę coś pod nosem i wstaję. Budzik wskazuje 6.30. Dziś mam zajęcia dopiero o 12, jednak stwierdziłam, że muszę jakoś wytłumaczyć moją nieobecność na egzaminie. Już mam plan, a najważniejszą jego częścią jest powstrzymanie się od tematu Bestii.            
Ubieram się w pośpiechu. Nie zwracam uwagi na to, co na siebie nakładam. Dziś jakoś nie ma to dla mnie znaczenia. Wychodzę w pośpiechu. Znowu.
  I tym razem nie wsiadam do taksówki. Wybieram lepszy środek komunikacji. Bus.
  Po 20 minutach znajduję się już w murach mojej uczelni. Biegnę po schodach na trzecie piętro. Zdyszana, pukam do pokoju mojego profesora. Po kilku próbach nadal nie słyszę odzewu. Zaciskam pięści i odwracam się. Wtedy niemal na niego wpadam.
  - Dzień dobry! – zaskoczona, niemal dostaję palpitacji serca.
  - Nie pojawiła się pani na egzaminie – jego lodowaty ton mówi jedno. Nie obchodzi mnie pani wymówka. Nie zdaje pani.
  - Wiem – uśmiechem się pod nosem. Trudno, żebym, tego nie zauważyła – Wczoraj był ten wypadek, a ja utknęłam w korku. Nie było możliwości, żeby się tu dostać. 
  Profesor wchodzi do swojego gabinetu, a ja idę w ślad za nim.
  Cisza między nami jest zbyt głośna i krępująca. Muszę użyć mocniejszych argumentów. I nie mam na myśli Bestii.
  - Byłam świadkiem. Musiałam się zjawić na komisariacie. Mają moje zeznania jako dowód – w głębi duszy liczę na to, że nie będzie chciał ich zobaczyć. Wtedy pozwoli mi pisać test, ale ten, sprawdzający moje zdrowie psychiczne.
  Mężczyzna pociera podbródek i zastanawia się przez chwilę. Z jego bujnych ciemnych włosów (to jego wersja), zostały tylko strzępki siwizny.
  - Dobrze. Wierzę pani na słowo – i dodaje szybko – Ale tylko dlatego, że jest pani sumienną, inteligentną osobą – komplement z jego ust jest prawie tak szokujący jak istnienie Bestii. Ehh… czemu ja ciągle o niej wspominam?
  Po paru minutach siedzę w wielkiej auli, a przede mną leży czysta kartka.
  Od 30 minut nie spuszczam z niej wzroku. Wyskrobałam tylko kilka zdań i nawet nie wiem, czy sensownych. Nie mogę się skupić. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewa to jedno słowo. Nie potrafię wyrzucić go z głowy.
  - Zostało pani jeszcze 15 minut – informuje mnie. Zdziwiona, odrywam wzrok od moich bazgrołów. Jak to? Przecież ten egzamin miał trwać godzinę.
  Dobra skup się. Nie możesz tego zawalić. Biorę głęboki oddech i jak burza odpowiadam na większą połowę pytań, aż w końcu zauważam, że jedna z moich odpowiedzi brzmi ,,BESTIA’’. Ściskam długopis tak mocno, aż bledną mi kłykcie. Zamazuje te słowo, aż dziurawię kartkę.
  Nie przewidziało mi się. To niemożliwe. Widziałam ją. Musiałam ją widzieć. Skąd by inaczej utkwiła w mojej głowie.
  Gdy chcę kontynuować test, dłoń mi drży. Nie potrafię napisać już ani słowa. Odkładam długopis i przymykam oczy. Z przerażeniem widzę niebieskie ślepia. Zrywam się jak oparzona, niemal się wywracając. Chwytam torbę, zakładam ją na ramię i oddaję test. Nie czekam na opinię profesora. Nie będzie zbyt pochlebna. Biegnę za to do łazienki. Nabieram w dłonie zimnej wody i przemywam nią twarz. Musze ochłonąć. Muszę się uspokoić. Moje serce spowalnia i wraca do normalnego tempa. Jednak, gdy unoszę wzrok i patrzę w lustro… zamieram. Pazury są długie, ostre i gotowe rozerwać mnie na strzępy. Odwracam się w mgnieniu oka, ale nikogo nie widzę. Niczego nie widzę. Jestem tutaj sama. Ze swoją bujną wyobraźnią. 

Komentarze