1

Tego nikt nie powinien zobaczyć


  Szybko wychodzę z mieszkania, kilka razy poprawiając wciąż spadającą mi z ramienia torbę. Jest 19.55, więc zostało mi tylko 20 minut do egzaminu. Tak, o tej porze nasz kochany profesor zapragnął nas jeszcze zobaczyć. A ja pragnęłam zobaczyć moje łóżko i miękką poduszkę.  
  Niestety nie zawsze możemy mieć to, co chcemy.
Gdy zamykam za sobą drzwi i chcę biegiem ruszyć do windy, słyszę moją sąsiadkę. 
  - Dzień dobry, Adrianno. Mogłabyś mi pomóc... - nie kończy, gdyż podchodzę do niej i jednym, zwinnym ruchem podnoszę trzy reklamówki z zakupami. Naprawdę nie wiem, skąd pani Maria ma tyle siły. Gdy stawiam reklamówki na stole, czuję dotyk jej ciepłej dłoni na moim ramieniu.
  - Powodzenia na egzaminie - uśmiecha się, a jej oczy błyszczą jak dwa małe ogniki.
  Ma prawie 70 lat, a jej duch wciąż jest pełen determinacji i życia. 
  - Dziękuję. Mam nadzieję, że zdążę - śmieję się i w mgnieniu oka opuszczam jej mieszkanie.
  Mam wrażnenie, jakbym znała ją od zawsze, chociaż wprowadziłam się tutaj ponad rok temu. Mam niewielkie mieszkanie, ale na warunki nie mogę narzekać. 
  Naciskam z milion razy przycisk, aby zawołać windę. Mam wrażenie, że czekam na nią całe wieki.
  Gdy już do niej wchodzę, przeglądam się w lustrze. Moje czarne włosy wyglądają jak po przejściu huraganu. Jednak przynajmniej mój strój jest w miarę odpowiedni. Czarna, obcisła sukienka i szpilki pod kolor. 
  Nie jest tak źle. Powtarzam to sobie, aż w końcu wychodzę z bloku.
  Uczyłam się do tego egzaminu przez kilka dni. Nauczyłam się wszystkiego. Chyba, że jest coś, co nie pamiętam, że nie umiem. Już zaczynam gadać głupoty. Skup się! Muszę wezwać taksówkę. Jest już ciemno, ale całe miasto jest rozświetlone niczym choinka. Bez trudu ktoś zauważa jak desperacko macham dłońmi i zatrzymuje się tuż obok mnie z piskiem opon.
  Wsiadam i z westchnieniem opadam na siedzenie. Mówię tylko jeszcze ulicę, na której chcę wysiąć i szybko wyciągam telefon. Muszę uprzedzić Jagodę, że się spóźnię. To jest już pewne.   
  Wyglądam przez okno i przypominam sobie najważniejsze rzeczy, aż w końcu zauważam, że moja trasa nie wygląda tak jak zawsze.
  - Przepraszam... ale czy my na pewno dobrze jedziemy? - pytam, patrząc w tylne lusterko. Starszy mężczyzna na moment kieruje wzrok na mnie, by po chwili odezwać się głębokim, nieco poirytowanym głosem:
  - Czy pani chce mnie zastąpić?
  - Jeśli dzięki temu dojedziemy szybciej... - zaczynam, ale kierowca przerywa mi.
  - Był wypadek, paniusiu. Jedziemy inną drogą.
  Rozglądam się ponownie i widzę, że facet jedzie totalnie w innym kierunku.
  - Jedziemy w przeciwną stronę! 
  - Jak już mówiłem... - tym razem ja mu przerywam.
  - Nie mogę się tyle spóźnić. Proszę się zatrzymać! - zaczynam panikować. Zostało mi tylko 5 minut. A to jedyna, najkrótszsa droga do mojej uczelni. 
  - Wszystkie samochody jadą tą drogą - tłumaczy już nieco spokojniej.
  - Ja znam lepszą - taksówkarz z impetem wciska hamulec, a ja rzucam mu odpowednią kwotę do jego jazdy. Gdy zamykam drzwi, słyszę jak krzyczy coś w moją stronę.
  Znam skrót, dzięki któremu dotrę na egzamin za mniej, niż 15 minut. Prowadzi on przez wąskie, ciemne uliczki, które znajdują się niedaleko portu. Niestety, w tych szpilkach... średnio to widzę.
  Nikt nie zapuszcza się tam o tej porze, ale ja jestem zdesperowana. To mój najważniejszy egzamin. Jeśli do niego nie przystąpię... Nawet nie chcę o tym myśleć.
  Gdy czuję delikatny powiew wiatru w moich włosach, wiem już, że jestem na miejscu. 
  Gdy skręcam w jedną z uliczek, słyszę syreny. Oglądam się za siebie, ale nic nie widzę. Jestem tutaj absolutnie sama. I to mnie nieco przeraża.
  Jednak strach przed oblaniem przedmiotu, jest jeszcze gorszy, dlatego bez wahania wchodzę w głębię mroku.
  Stukot moich obcasów odbija się echem od wysokich ścian. Niemal słyszę szybkie bicie swojego serca. Powoli idę przed siebie, opuszkami palców dotykając ścian budynku. 
  Gdy w końcu wychodzę na otwartą przestrzeń, skręcam nieco w prawo, aby nie oddalić się zbytnio od uliczki. Przede mną rozpościera się cudowna rzeka. Jej zapach uderza mnie i uspokaja. Przymykam na chwilę oczy i wtedy słyszę jakieś głosy.
  - Szybciej! Niedługo wszystko sprzątną i pojawią się ludzie! - facet panikuje jak ja przed chwilą. 
  - Zamknij się i bierz tą skrzynię! - drugi mężczyzna również nie emanuje spokojem. Zaciekawiona, zatrzymuję się i wytężam wzrok.
  Widzę kilka dużych kontenerów ustawionych na statku. Jestem zdziwiona tym widokiem. Tutaj zazwyczaj pływają tylko małe łodzie. 
  - Jeszcze jedna! - i wtedy jeden z nich upuszcza skrzynię na ziemię. Deski pękają i wysypuję sie z niej... broń?
  Podchodzę nieco bliżej, aby upewnić się, że dobrze widzę. Światła latarni niebiezpiecznie mrugają. Wstrzymuję oddech, jakby to mogło mi w czymś pomóc. 
  Nie jestem pewna tego, co widzę... Jest to broń. Jednak... kim są ci ludzie?
  Dźwięk mojego telefonu przyprawia mnie niemal o zawał serca. Szybko go wyjmuję i nie patrząc, kto dzwoni, rozłączam się. 
  Ręce mi drżą, gdy chowam komórkę do kieszeni. 
  Przerażona, ponownie zerkam w stronę podejrzanych ludzi, których... nie ma.
  Rozglądam się ostrożnie, ale nikogo nie widzę. I oprócz mojego przyśpieszonego oddechu... nic nie słyszę. Powoli cofam się do uliczki, która mnie tu przyprowadziła. Staram się robić to delikatnie, aby nie wydać żadnego dźwięku. Mam wrażenie, że mijają już godziny, gdy nagle słyszę:
  - Chyba mamy tu jakąś zbłąkaną owieczkę - głos za moimi plecami, przyprawia mnie o gęsią skórkę. Już po mnie.
  Próbuję się odezwać, ale mam wielką gulę w gardle. Moje nogi również odmawiają mi posłuszeństwa, dlatego stoję jak ta idiotka, czekając, aż w końcu mnie zabiją.
  Bo jestem niemal pewna, że to zrobią.
  Gdy słyszę dźwięk przeładowywanej broni... w oczach pojawiają się łzy. Nie mogę oddychać... duszę się. 
  Jeszcze chwila i...
  Krzyk rozdziera moje bębenki. To budzi mnie z transu. Nie oglądając się za siebie, biegnę najszybciej jak potrafię. I nawet szpilki nie są w stanie mnie spowolnić. Nie zwracam uwagi na nic. Na włosy, wchodzące mi do oczu. Na palący ból w moich płucach. I na torbę, którą już dawno porzuciłam.
  Gdy skręcam już w ostatnią uliczkę, stawiam stopę na nierówniej powierzchni, przez co chwieję się i upadam. Czuję jak łamie się obcas, a sukienka rozdziera do połowy uda. Podpieram się na dłoniach, ale zamieram, gdy słyszę ciche warczenie. 
  W pierwszej chwili myślę, że to pies, ale coś mi mówi, że nie mam tyle szczęścia.
  Powoli, nadal leżąc na ziemi, odwracam się.
  Od razu widzę wielkie, jarzące się błękitem oczy. Znieksztłcona twarz faktycznie przypomina zwierzę, a sierść tylko utwierdza mnie w tym, że przede mną na pewno nie stoi człowiek. 
  Moje serce na chwile zamiera, gdy widzę jak jego pazury błyszczą w blasku pobliskiej latarni. Cofam się, nie spuszczając z niego oczu. Moje ciało drży i nie jestem w stanie powstrzymać łez, które co rusz spływają po moich policzkach.
  Gdy bierze zamach, aby zadać mi śmiertelny cios, świat zalewa dźwięk syren. Odruchowo odwracam się w ich stronę. Widzę światła kogutów policyjnych, a moje ciało ogarnia fala ugli. Ponownie kieruję twarz w stronę mojego przyszłego mordercy... jednak jego już nie ma.
  Bestia zniknęła.
   

Komentarze